Pokazywanie postów oznaczonych etykietą euro 2016. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą euro 2016. Pokaż wszystkie posty

środa, 23 sierpnia 2017

„Ach, co to był za turniej!”, czyli Roman Kołtoń o reprezentacji Polski, Euro 2016 i nie tylko

Są dziennikarze, którzy z biegiem lat zatracają radość z obserwowania i opisywania świata futbolu. Nic już ich nie zachwyca, a w ich tekstach można wyczuć zgorzknienie biorące się z przekonania, że tą piękną grą już dawno zawładnęli cynicy, dla których liczy się tylko pieniądz. Roman Kołtoń nie należy do tej grupy. Jego piłka nożna niezmiennie fascynuje. Wyrazem tego uczucia jest niezła książka „Od Euro do mundialu”, w której opisuje reprezentację Polski na Euro 2016 i w eliminacjach do mistrzostw świata w Rosji.

Podtytuł najnowszej publikacji dziennikarza Polsatu Sport – „Prawda o reprezentacji” – jest doskonale znany czytelnikom. W 2002 roku, po nieudanym dla Polaków mundialu w Korei Południowej i Japonii, Kołtoń zdecydował się podsumować selekcjonerską kadencję Jerzego Engela. Tak powstała pozycja „Korea i nie tylko…”, w której autor szukał przyczyn azjatyckiej klęski. Pięć lat później światło dzienne ujrzała książką będąca kontynuacją cyklu: „Janas i Beenhakker”. Tym razem dziennikarz opisywał, jak biało-czerwoni spisywali się pod wodzą kolejnych selekcjonerów. Długich dziesięć lat musieli czekać czytelnicy na trzecią część opowieści. „Od Euro do mundialu” nie zaczyna się jednak tam, gdzie zakończyła się akcja poprzedniej z książek – w trakcie kadencji selekcjonera z Holandii. Tym razem Kołtoń opisuje najważniejszy okres z Adamem Nawałką u sterów, turniej finałowy Euro 2016, a także pierwsze mecze eliminacji do mundialu w Rosji. Autor po raz kolejny stanął przed dużym wyzwaniem – w grudniu ubiegłego roku Marcin Feddek, który miał znacznie lepszy dostęp do kadry i przede wszystkim samego selekcjonera – napisał książkę „Dekalog Nawałki”. Podobnie jednak jak w przypadku Kazimierza Deyny, którego życie Kołtoń opisywał jako trzeci (patrz: „Deyna, czyli obcy”), dziennikarz zrobił to na swój sposób, dzięki czemu zaserwował czytelnikom zupełnie inną, a przez to ciekawą lekturę.

Fascynująca, ale nie ekskluzywna
Tytuł tej recenzji oraz jej wstęp nie są przypadkowe. Zachwyt to dobre określenie emocji autora zawartych w książce. Zresztą, czy może być inaczej, jeśli publikacja rozpoczyna się stwierdzeniem: „Futbol nie przestaje fascynować…”? Roman Kołtoń jest piłkarskim pasjonatem i to czuć na każdej stronie „Od Euro do mundialu”. Dziennikarz zachwyca się atmosferą na Stade de France w trakcie meczu Polska-Niemcy, jest oczarowany postawą Islandczyków, a gdy opisuje półfinał Francja-Niemcy, czuć ogromny ładunek emocjonalny. Tak jest niemal w każdym z rozdziałów, które są opisem turnieju finałowego mistrzostw Europy. Ma to swoje plusy i minusy. Niewątpliwą zaletą jest fakt, że nadaje to książce sportowego charakteru – czuć, iż jest to pozycja od kibica dla kibiców. Z drugiej jednak strony autor nadużywa wykrzykników (często znajdują się one w dwóch czy nawet trzech następujących po sobie zdaniach), przez co tracą one na wyrazistości, a czytelnik odnosi wrażenie, że Kołtonia fascynują nawet najdrobniejsze rzeczy – na przykład fakt, że „wielu kibiców na całym świecie mocno trzymało kciuki również za Walię!”.

poniedziałek, 30 maja 2016

28 twarzy Lewego

Nie trzeba być geniuszem, żeby zgadnąć, który polski sportowiec ma obecnie największą wartość marketingową. Indywidualne popisy Roberta Lewandowskiego, idące w dodatku w parze z sukcesami reprezentacji, musiały spowodować pojawienie się na rynku książek o piłce z jego twarzą na okładce. Mało kto mógł się jednak spodziewać, że w ciągu roku ukaże się aż 28 takich publikacji. Oto wszystkie z nich: 28 twarzy Lewandowskiego.

Kiedy jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się zapowiedzi kolejnych książek o polskim napastniku, zapewne niejeden z Was pomyślał: „Ile jeszcze?!”. Przychodzę z odsieczą, prezentując wszystkie publikacje z Robertem Lewandowskim na okładce, które ukazały się w ostatnich kilkunastu miesiącach. Nie liczę książek wydanych tuz po strzeleniu przez niego czterech goli Realowi Madryt – o tym traktował osobny tekst, w którym trochę proroczo przewidziałem, że tylko sukces z reprezentacją może spowodować wysyp kolejnych pozycji na jego temat. Przyznam szczerze, że nie sądziłem wtedy, iż będzie tego aż tyle…

Ale też poniżej znajdziecie nie tylko biografie naszego piłkarza, ale także książki pozornie niemające z nim wiele wspólnego lub tytuły co najmniej wątpliwej jakości. Nie to jest jednak istotne – wydawnictwa założyły, że nawet jeśli jakiś tytuł niekoniecznie traktuje o Lewandowskim, warto pokazać jego twarz na okładce. Czy to przysłuży się lepszej sprzedaży tych wszystkich publikacji? Trudno powiedzieć, ale mamy rzadką okazję zaobserwować zjawisko bez precedensu w historii (?) polskiej literatury sportowej. Adam Małysz i Justyna Kowalczyk mogą tylko patrzeć z zazdrością. Bo gdy Robert Lewandowski spogląda na nas niemal z każdej piłkarskiej pozycji wydanej przed Euro 2016, oni w swoich najlepszych czasach mogli pochwalić się „jedynie” kilkoma książkami.

sobota, 14 maja 2016

Futbol według Joachima Löwa

To nie jest lektura do przeczytania „na raz”. Z książką „Joachim Löw. Strateg, esteta, mistrz świata” spędzicie co najmniej kilka wieczorów. Jeśli lubicie niemiecką piłką i interesują was szczegóły pracy najlepszych trenerów świata, to zdecydowanie propozycja dla was. Może nie będzie to najlepsza książka o piłkarskim szkoleniowcu, jaką mieliście w rękach, ale na pewno znajdziecie w niej wiele ciekawych spostrzeżeń.

Książka Christopha Bausenweina ma klasyczną formę – autor chronologicznie przedstawia nam kolejne fakty z życia głównego bohatera. Wyróżnia ją jednak to, że jest publikacją niemal w pełni skupioną na futbolu. Wątków prywatnych, dotyczących rodziny czy małżonki selekcjonera reprezentacji Niemiec, jest jak na lekarstwo. Nic w tym dziwnego, gdyż nie jest to biografia powstająca przy udziale Löwa, a on sam dla ludzi z zewnątrz jest raczej niedostępny. O swoich bliskich nie lubi mówić zbyt wiele, stara się ich trzymać z dala od mediów, więc z książki nie dowiemy się na przykład tego, dlaczego do tej pory nie doczekał potomstwa czy jak układają się jego relacje z żoną. To zresztą żaden zarzut. Wręcz przeciwnie, zaleta, bo w końcu kibic, który sięgnie po tę biografię, będzie chciał dowiedzieć się czegoś na temat boiskowych dokonań Jogiego – zarówno na zielonej murawie, jak i trenerskiej ławce. W tych kwestiach nie może być rozczarowania, bo „Joachim Löw. Strateg, esteta, mistrz świata” jest biografią w 100% futbolową. Niezwykle skrupulatną, dzięki której możemy prześledzić drogę niemieckiego trenera na piłkarski szczyt i poznać jego filozofię prowadzenia drużyny.

Ray Clemence zakończył jego karierę
Zaczyna się bardzo ciekawie. Pierwsze fragmenty książki to bowiem opis zawodniczej kariery Joachima Löwa. Nie czarujmy się, niewielu kibiców w Polsce wie, w jakich klubach grał selekcjoner niemieckiej kadry. Ja sam przed lekturą biografii nie miałem o tym pojęcia, a tymczasem okazuje się, że Jogi zapowiadał się na całkiem dobrego grajka. Niestety, jak to często w futbolu bywa, jego karierę zakończył praktycznie jeden epizod. W meczu sparingowym przed sezonem 1980/81 VfB Stuttgart, w którym występował 21-letni wtedy Joachim, podejmowało Liverpool. Wcześniej Löw występował zawsze z nisko opuszczonymi getrami i bez ochraniaczy, czyli prezentował styl, z którego słynął później chociażby Rui Costa. Tego feralnego dnia trener nakazał jednak zawodnikowi założenie ochraniaczy na nogi i, paradoksalnie, właśnie wtedy piłkarz uległ kontuzji. Za mocno wypuścił sobie piłkę i bramkarz The Reds Ray Clemence kopnął go w postawną nogę. Doszło do złamania kości piszczelowej, co nie pozostało bez wpływu na przyszłość Löwa. Wrócił wprawdzie na murawę, ale zatracił dawną odwagę i szybkość. Pewnie dlatego nie zrobił wielkiej kariery, stając się piłkarzem dobrym jedynie na 2. Bundesligę.

piątek, 13 maja 2016

Czemu nie chcecie czytać o Lewym?

By Football.ua, CC BY-SA 3.0
https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=38482355
Jak grzyby po deszczu pojawiają się ostatnio zapowiedzi książek o Robercie Lewandowskim. „Lewy. Jak został królem”, „Robert Lewandowski. Nienasycony”, „Lewy. Chłopak, który zachwycił świat”, „Lewandowski. Wygrane marzenia”… Polska przed Euro 2016 dostała fioła na punkcie gwiazdy naszej reprezentacji, co nikogo specjalnie nie powinno dziwić. Jeszcze nigdy w erze Internetu nie mieliśmy piłkarza takiej klasy, dlatego to szaleństwo jest jak najbardziej zrozumiałe. W przeciwieństwie do fali hejtu i krytycznych komentarzy: pod adresem Lewego, autorów, wydawców…

Szczerze mówiąc, zupełnie nie rozumiem tego  smęcenia i utyskiwania. Niestety po raz kolejny ujawnia się nasz narodowy charakter wiecznych narzekaczy. Reprezentacja gra źle – patałachy, pośmiewisko, trzeci świat. Kadra zalicza bardzo dobry okres w historii i w końcu z całkiem uzasadnionymi nadziejami oraz konkretnymi argumentami jedzie na mistrzowski turniej, a piłkarze stają się niezwykle popularni nie tylko w skali kraju, ale i świata – umniejszanie sukcesów, stwierdzenia typu „skończą jak zawsze”, czekanie na to, aż powinie im się noga. To samo z książkami o Robercie Lewandowskim. Pod każdą zapowiedzią, fragmentem lawina negatywnych komentarzy: Po co to komu? W takim momencie? Co on osiągnął? Kto to przeczyta? Niedługo Lewy wyskoczy nam z lodówki!

Ja też ten wysyp książek o Robercie Lewandowskim przedstawiałem wielokrotnie z przymrużeniem oka, ale jednak cieszyłem się, że tyle się w tym temacie dzieje. Bo to oznacza, że w końcu mamy piłkarza naprawdę światowej klasy, który popularnością dorównał w Polsce Leo Messiemu i Cristiano Ronaldo (a może nawet ich prześcignął). W kraju, w którym FC Barcelona i Real Madryt są równie popularne co najlepsze polskie kluby, to naprawdę spory wyczyn. Tym bardziej, że do niedawna nasza reprezentacja była raczej synonimem obciachu i porażki. Niewielu kibiców chciało się z nią mocno identyfikować, niewiele dzieciaków, marzących o wielkiej karierze, mogło stawiać sobie biało-czerwonych za wzór. Ostatnie wyniki i pozytywny przykład Roberta Lewandowskiego to zmieniły. Kadra znowu może być fajna, a na boiskach, obok chłopców z trykotami Messiego i Ronaldo, pojawia się coraz więcej Lewandowskich.

Czemu więc książki o naszej gwieździe spotykają się z takim negatywnym odbiorem? Pierwszy argument, który podnoszą narzekacze, jest krótki: „komercha”, „chęć napchania kieszeni”. Oczywiście zaczyna się od drugiego po piłce nożnej ulubionego sportu Polaków: zaglądania do portfela innym. Żeby jeszcze na tych biografiach Roberta Lewandowskiego dało się zbić fortunę, a w środowisku krążyły legendy o dziennikarzach, którzy napisali książkę o sławnym piłkarzu, po czym miesiąc po premierze rzucili pracę, wyjechali na Wyspy Kanaryjskie i do końca życia wiedli błogi żywot – byłby w stanie to zrozumieć. Ale uwierzcie mi, przed żadnym z autorów zapowiedzianych już publikacji nie rysuje się taka bajkowa perspektywa. Biorąc pod uwagę poziom czytelnictwa w Polsce i specyfikę rynku, co niestety nie jest do wytłumaczenia w jednym wpisie, autorzy nie zbiją na tych książkach kokosów. Co najwyżej zarobią pieniądze adekwatne do włożonego wysiłku.

wtorek, 29 marca 2016

Czy w świąteczny weekend zostaliśmy mistrzami świata?

Jestem zdumiony. Trochę zdziwiony, a trochę przerażony. Jakieś magiczne moce sprawiły, że w miniony weekend nasza reprezentacja mocno zyskała na wartości. W ciągu jednego dnia, a w zasadzie dwóch godzin. Po zwycięstwie 5:0 nad Finlandią nagle wszędzie wokół zapanowała jakaś niezrozumiała dla mnie euforia. Co najmniej jakbyśmy pokonali pięcioma bramkami Belgię, Anglię, Włochy lub inna czołową europejską drużynę.

Nie dziwię się „niedzielnym” kibicom. Takim, co reprezentacji kibicują od święta. Wielka Sobota, dla większości wolna, więc pewnie mecz Polska-Finlandia oglądało wiele osób, które na co dzień niespecjalnie interesują się piłką. One nie orientują się za dobrze, „kto jest kto” w Europie: która drużyna jest silna, która tylko dobra, a która przeciętna. Wielu nie zdaje sobie pewnie sprawy, że to wcale nie był mecz o punkty, a spotkanie towarzyskie. Na nich zwycięstwo 5:0 – niezależnie od rywala – robi wrażenie. Czy powinno na nieco bardziej świadomych kibicach? Oczywiście, że tak. W końcu rywal nie był totalny outsiderem typu San Marino czy Gibraltar, które to zespoły w przeszłości zdarzało się nam pokonywać wyżej, a my nie wyszliśmy na stadion we Wrocławiu w najsilniejszym składzie. Ostatnio z Finami nie szło nam również za dobrze (od początku lat 90. wygraliśmy tylko dwa mecze na dziewięć prób), więc przekonujące zwycięstwo jest dobrym prognostykiem. Daleki jestem jednak od przeceniania jego wartości.